Nieżyjący już Leszek Nawrocki, kustosz Muzeum Ziemi Sochaczewskiej i Pola Bitwy nad Bzurą, autor publikacji historycznych, przez lata pracy zgromadził wiele wojennych wspomnień świadków września 1939 r., a wśród nich uczestników Bitwy nad Bzurą. Dzięki nim udało mu się stworzyć spójny obraz początku wojny na naszym terenie. Oto, jak wyglądał pamiętny wrzesień dzień po dniu.
Rankiem 15 września, po opadnięciu mgły, rozpoczął się zmasowany ogień niemieckiej artylerii i broni maszynowej, o większym natężeniu niż w dniu poprzednim. Mimo wyraźnej przewagi ogniowej i braku na niego odpowiedzi ze strony 5 kompanii, natarcie niemieckie rozwijało się w ślimaczym tempie. W godzinach przedpołudniowych dotarł podany po linii meldunek, że na III pluton po obu stronach drogi Leonów – Sochaczew naciera nieprzyjaciel w sile nie mniejszej od kompanii. Przed zmierzchem na ułożonej z kamieni przeciwpancernej przeszkodzie, częściowo rozebranej przez niemieckich czołgistów poprzedniego dnia, Niemcy ulokowali karabin maszynowy, którego ogień był bardzo uciążliwy dla żołnierzy 5 kompanii. Przytłumiły go trochę granatniki I i II plutonu, a uciszyło na zawsze działko ppanc. Z zapadnięciem zmierzchu obie strony wstrzymały ogień. W 5 kompanii wynikało to z braku amunicji. Żołnierze nałożyli na karabiny bagnety i wyjęli z chlebaków zaczepne granaty. Z napisanym po ciemku meldunkiem sytuacyjnym wysłano do dowódcy batalionu podoficera. Nie otrzymano jednak potwierdzenia że tam dotarł. Tej nocy w 5 kompanii nikt nie zmrużył oka. Ciszę nocną przerywał nękający ogień niemieckiej artylerii (68).
Walkę 5 kompanii 15 września ukazał w swych wspomnieniach sierż. Józef Skórka: „… W dniu 15 września batalion znalazł się pod silnym ogniem artylerii niemieckiej. Słońce przysłaniał kurz i dym. Powietrzem targał nieustanny grzmot. Nasza artyleria strzelała zza Bzury, z Rozlazłowa. Siedzieliśmy w okopach, zmaltretowani ogniem. W kompanii mieliśmy zabitych i rannych. W pewnym momencie artyleria niemiecka przedłużyła ogień. Wiedziałem co to oznacza, więc wychyliłem głowę z okopu. W lewo od szosy z kierunku lasku posuwało się w naszą stronę siedem czołgów. Za czołgami posuwała się niemiecka piechota… Kapitan Sygnarek spoglądał przez lornetkę. W pewnym momencie rzucił rozkaz; - celownik 800 ognia! Karabiny maszynowe zagrały długimi seriami. Erkaemy biły seriami całych magazynków. Zza zabudowań szczęknęło metalicznym dźwiękiem przeciwpancerne działo. Przed i za czołgami wzbijały się fontanny ziemi – efekt rozrywających się granatów naszej baterii. Czołgi zwiększyły szybkość, zasypały nasze okopy ogniem z dział i karabinów maszynowych. Sunęły wprost na I pluton por. Wałęzy. Kapitan Sygnarek spoglądał w tym kierunku z niepokojem. Nagle wśród trzasku broni maszynowej i rozrywających się granatów, dał się odróżnić basowy stuk rusznicy przeciwpancernej. Jeden z czołgów skręcił raptownie i… stanął. Z jego wnętrza uniosły się kłęby dymu. Z czołgu wyskoczył tylko jeden niemiecki żołnierz. Działo przeciwpancerne i rusznica strzelały raz po razie. Pozostałe czołgi wyraźnie zmniejszyły szybkość, a następnie zawróciły w stronę lasku. Piechota również. Atak został więc odparty. Nie na długo jednak. Ponownie odezwały się niemieckie działa. Tym razem strzelał już chyba cały dywizjon artylerii. Huk, grzmot, kurz, dym, bryzgi ziemi, jęki rannych… Po artyleryjskiej nawałnicy kolejne natarcie piechoty n-pla. Czołgi – tym razem – zatrzymały się w bezpiecznej odległości, skąd wspierały natarcie piechurów ogniem dział i ckm. Pociski dokładnie pokryły nasze okopy. Trudno było się bronić. Nasze ckm stukały długimi seriami w odstępach czasu, na jaki pozwalał ogień nieprzyjaciela. Ale nie było już słychać własnej artylerii, która grzmiała po szosie warszawskiej, wspierając 4 kompanię. Widocznie tam było jeszcze ciężej. Mimo tego atak niemieckiej piechoty ponownie odparliśmy. Zaraz po nim przyszła nowa porcja artyleryjskiego ognia i nowy atak piechoty. I tak bez przerwy do godziny 14-tej. Żołnierze byli zmęczeni, czarni od kurzu i dymu. Spoglądali przed siebie przekrwionymi oczami” (69).
15 września razem z żołnierzami II batalionu walczył w Sochaczewie plut. rez. Czesław Musiałowski dowodzący przeciwlotniczym karabinem maszynowym. Zdał on relację z drugiego dnia walk o miasto: „… D-ca komp. rozkazał, że nasz ckm ma wspierać natarcie oraz utrzymać gotowość przeciwlotniczą. Ponieważ poprzedniego dnia zabrano nam biedkę do dyspozycji sanitariuszy, ckm, amunicję i rynsztunek musimy dźwigać. Nacieramy rażeni ogniem broni maszynowej, artylerii, granatów. Walka się toczy o każdą ulicę, a często dom. Z kierunku dolnej Bzury wspiera nas nasza artyleria – 26 pal. Niemcy wycofują się w kierunku Żyrardowa. D-ca batalionu przekazał, że punkt dowodzenia aktualnie mieścił się będzie w bud. Starostwa. 4 komp. zajęła stanowiska – frontem na Żyrardów, przed stacją kolejową. Jej sąsiad z prawej to 5 – ta komp. i któraś komp. III baonu, 6 komp. została w dyspozycji d-cy baonu jako odwód. D-ca 4 komp. sprawdza rozmieszczenie stanowisk poszczególnych plutonów. Mój ckm zajął stanowisko (wskazane przez d-cę komp.) nieco w lewo od stacji kolejowej, w tyle za lewoskrzydłowym plutonem pod drzewami, przy drodze w kierunku linii kolejowej szerokotorowej.
Artyleria nieprzyjaciela wzmaga ogień, silnie ostrzeliwuje miasto i nasze stanowiska. Od Żyrardowa wychodzi natarcie pancerne i piechoty niemieckiej. Prowadzą bardzo silny ogień. Nadlatują samoloty nieprzyjaciela, bombardują miasto i z niskiego pułapu ostrzeliwują nasze stanowiska. Ponosimy bardzo duże straty w zabitych i rannych. W naszym ckm woda w chłodnicy się gotuje. Wodę się donosi ze studni z podwórka zawalonego budynku w pobliżu torów kolejki wąskotorowej. Trzeba ją zmieniać i nie wiem po raz który wymieniać rozpaloną gorącą lufę. Tak rozpalona, że nie wolno jej dotknąć gołą ręką. Widać na przedpolu palące się czołgi. To skutek celności ognia (4 i 5 komp.) oraz art. 26 pal. strzelającej na wprost (gdzieś z lewego skrzydła) oraz innych oddziałów z obrony Sochaczewa. Również widać „czarno-szare piłki” rozrywających się pocisków art. p. lotniczej i smugi pocisków wystrzeliwanych seriami z ckm p. lotniczych, biorących udział w obronie Sochaczewa – do samolotów atakujących przeprawy, miasto i obrońców. Nie jestem bezpośrednio na pierwszej linii frontu przed Sochaczewem, lecz nieco w tyle za 4-tą kompanią. Widok bronionego przedpola – przesłania tor kolejowy. Mnie obchodzi „niebo”: nas nie dotyczy (w zasadzie) „lotnik – kryj się”!, ale wszystko co się dzieje na stanowiskach obrony – słyszymy.
Po którymś z kolei natarciu czołgów – zdziesiątkowana linia obrony staje się nieszczelna. Gdy słabnie ogień, sanitariusze (i nie tylko) również dziewczęta (z opaskami PCK) harcerki opatrują lub przenoszą rannych na tyły. W końcu pod coraz silniejszym naporem i poniesionych stratach w poległych i rannych, doszło do częściowego wycofania się z dotychczasowych stanowisk. Jednak II batalion, który poniósł duże straty – nadal utrzymywał w swoich rękach wschodni rejon miasta., broniąc się nawet wśród ruin palących się zabudowań. W sytuacji bezpośredniego zagrożenia ze strony nieprzyjaciela, ckm musiał zmienić stanowisko. Wybrałem je w sąsiedztwie cmentarza i gońcem powiadomiłem d-cę komp. – załączając szkic sytuacyjny. Wkrótce okazało się, że wybór stanowiska był niezbyt trafny, gdyż przy i na cmentarzu zajęły stanowiska „inne bronie” (moździerze, granatniki) z innych oddziałów, sąsiadów z prawego skrzydła. Przed nocą z braku amunicji, musieliśmy się wycofać za Bzurę (70).
W tej sytuacji, gdy wykrwawione i wyczerpane kompanie trzymały się resztkami sił, a pomoc lub zmiana nie nadchodziły, około północy z 15 na 16 września mjr Kozubowski podjął decyzję odwrotu – wycofania batalionu z miasta na lewy brzeg Bzury (71).
O rozkazie mjr. Kozubowskiego i odwrocie 5 kompanii pisał w swych wspomnieniach jej dowódca - kpt Antoni Sygnarek: „… 16 września ok. godz. 4 zadziałał brzęczyk aparatu telefonicznego 5 komp. W słuchawce odezwał się szary i jakiś bezbarwny, znamionujący człowieka b. zmęczonego, głos dowódcy II/18 p.p. Improwizowanym szyfrem rozkazuje odesłać działko p-panc i ckm-y (ciężkie kawałki) przez most pontonowy na zach. brzeg Bzury, pozostawić na 15-20 minut patrole styczności, a wojsko pod dowództwem ppor. Wałęzy odesłać w to samo miejsce co i „ciężkie kawałki”, pan (tj. ja) otrzyma specjalne zadanie. Rozkaz w swej treści był zrozumiały, ale w swej istocie był zaskakujący i niezrozumiały. Odwrót? Dokąd? Co to za specjalne zadanie? Opuszczenie stanowisk odbyło się w tak wielkiej ciszy, że można być pewnym iż npl. nie wiedział o naszym odejściu. Marsz zebranej kompanii pośród gruzów miasta unaocznił jak bardzo wojsko jest zmęczone i wyczerpane. Skierowawszy ppor. Wałęzę z kompanią na most pontonowy, zboczyłem na Rynek w przypuszczeniu, że będzie tam d-ca II/18 p.p., ale nie było go tam, nie było domów i ani ruin i właściwie nie było rynku, tylko zwały gruzu, a na południowym boku Rynku leżał trup lekarza baonowego, ppor. dr Kurtza Abrama. Za mostem pontonowym też nie było nikogo. Mogła być godz. 5.30, gdy zjawili się dwaj o atletycznej budowie żołnierze, z których jeden wręczył mi zaadresowaną na moje nazwisko kopertę, w środku której był podpisany przez mjr. Kozubowskiego rozkaz o treści: „o godz. 6 wysadzić most pontonowy w powietrze”. Nie mając pewności, czy patrole styczności zeszły z przedpola, nie dałem saperom polecenia uruchomienia korbki induktora, zrobiłem to o 7.00, gdy z przeciwległego brzegu Bzury ostrzelał nas karabin maszynowy. Poinformowany przez saperów, którzy pomaszerowali na północ, że II/18 p.p. odszedł drogą na Kąty, udałem się w tym kierunku” (72).
Wycofujący się batalion został w pobliżu folwarku Kąty zatrzymany przez dowódcę piechoty dywizyjnej 26 DP płk. dypl. Tadeusza Parafińskiego i otrzymał rozkaz ponownego zajęcia miasta. Tak opisał to dalej w swej relacji kpt. Sygnarek: „… Przed Kątami ujrzałem na szosie stojącą kolumnę; doszedłszy, zobaczyłem mjr. Kozubowskiego z płk. dypl. Parafińskim, d-cą p.d. 26 d.p. Zbliżywszy się bezpośrednio z zamiarem zameldowania o wysadzeniu mostu, usłyszałem ostre zakończenie rozmowy: marsz z powrotem na stanowiska! z równoczesnym wskazaniem wojsku ręką kierunku Bzury. Na ten znak baon automatycznie rozpoczął powolny marsz. Na przedzie szedł major, za nim czwórka d-ców kompanii, a za nią baon w kolejności kompanii: 5, 4, 6, 2 km, bateria 26 p.a.l. Po dojściu do Bzury major powiedział; „Wszystko słyszeliście, wszystko wiecie, wykonajcie” (73) .
O wycofaniu się II batalionu i 5 baterii 26 pal za Bzurę oraz o spotkaniu mjr. Kozubowskiego z płk. Parafińskim pisał też w swych wspomnieniach por. Andrzej Doroszewski: „… Wycofanie się z Sochaczew było sprawne i zgodne z planem. Niemcy na razie nie spostrzegli odwrotu. Sądzę, że raczej na skutek rozpoczętego tuż przed świtem ostrzału. Spodziewaliśmy się czegoś wręcz przeciwnego. Melduję się u dowódcy batalionu na czele kolumny, informuję go o moich planach obiadowych, prosząc by w marszu przewidział przerwy na posiłek. Major jest zachwycony – okazuję się, że jego wojsko „pości” już od 48 godzin. Jest zdziwiony, że mam kuchnię. Śmieję się, że gdy otrzymałem rozkaz odesłania TB2 (tabor bojowy 2 rzutu) do kolumny dywizyjnej – przekwalifikowałem kuchnię do TB1 jako piąte działo i tak już zostało. Nie było jednak sadzone by piechota zjadła ten obiad. Właśnie na dobre rozpoczęliśmy marsz, gdy z przeciwnej strony nadjechał samochód, zatrzymał się przed nami i wysiadł z niego d-ca piechoty dywizyjnej płk dypl. Parafiński. W bardzo nieprzyjemnej i głośnej formie, nie pytając o sytuację rozkazał natychmiastowy powrót i ponowne zajęcie Sochaczewa. Major Kozubowski słuchał jak skamieniały, nie odzywając się żadnym słowem. Płk Parafiński wsiadł do samochodu i odjechał. Zostaliśmy sami. Patrzę na majora. Mówi do siebie: To szaleństwo… to samobójstwo… i zawraca kolumnę. Co pan teraz zamierza zrobić? – pytam. Cóż, mogę tylko zginąć wraz z batalionem, innego wyjścia nie mam” (74).
Kolejną, różniącą się od poprzednich, wersję spotkania i rozmowy mjr. Kozubowskiego z płk. Parafińskim przedstawił Ludwik Jeremi: „… W tej samej chwili dał się słyszeć huk motoru i polowym samochodem zajechał dowódca piechoty dywizyjnej. – Co się stało? Dlaczego batalion zeszedł ze stanowisk? Dowódca batalionu podszedł z meldunkiem: - Miałem duże straty od ognia artylerii. Zadanie kończyło się o zmierzchu. Mogłem utrzymać Sochaczew do tego czasu, broniąc się na południowym (wschodnim – przyp. L.N.) brzegu. – Panie majorze! To jest obrona stała. Batalion musiał do zmierzchu wytrwać na wyznaczonej pozycji, a nie na tej, którą obrał pan sam…! Jaka jest sytuacja? – Niemcy nacierali – teraz się cofają. – Dlaczego? Zapanowało milczenie – nikt nie odpowiadał. – Przypuszczam – wtrącił po chwili adiutant batalionu (ppor. Tadeusz Sułkowski – przyp. L.N.) – ze zatrzymał ich ogniem pluton ppor. Szlifierza (ppor. Jan Ślifierz był dowódcą 1 plutonu 7 kompanii III batalionu 18 pp – przyp. L.N.), który został po drugiej stronie. Tak było istotnie. Ppor. Szlifierz nie otrzymał rozkazu wycofania się, gdyż wysłany do niego z rozkazem goniec nie dotarł. Widząc natarcie niemieckie, pozwolił mu zbliżyć się na małą odległość, po czym otworzył silny ogień z dwóch przydzielonych mu cekaemów i własnej broni maszynowej. Dowódca piechoty dywizyjnej patrzył przez chwilę na mapę, po czym wydał rozkaz: - Batalion wróci na poprzednie stanowiska. Zadanie to samo – kończy się jutro o zmierzchu. Z kolei zwrócił się do adiutanta: - Proszę mi wskazać drogę do plutonu, który powstrzymał natarcie. Mrok już zapadał, gdy wśród żołnierzy plutonu ppor. Szlifierza zjawił się dowódca piechoty dywizyjnej. Pluton otrzymał pochwałę i wiele nazwisk żołnierskich zostało zapisanych pod słowem odznaczenia” (75).
(68) Ibidem., s. 28-29, 32.
(69) M. Wojewoda (oprac.), Biłem się…
(70) Cz. Musiałowski, Gdy bój nad Bzurą wrzał…, cz. II, nr 37 (313) z dn. 7.09.2004. Cz. Musiałowski podaje datę 14 września.
(71) Taki czas, lecz inny dzień (13 na 14 września) podaje W. Pałucki w pracy : Sochaczew we wrześniu 1939, s. 6. W pracy P. Bauera i B. Polaka, Armia „Poznań” wojnie obronnej 1939, (s. 359) jest informacja, że II batalion 18 pp rozpoczął odwrót w godzinach rannych 14 września. M. Porwit w Komentarzach do historii polskich działań obronnych 1939 roku, (s. 300) pisze, że mjr Kozubowski wycofał batalion 16 września po godz. 4.00, wysadzając częściowo most pontonowy. Tą samą godzinę i dzień podaje dowódca 5 kompanii 18 pp – kpt. Antoni Sygnarek (Działania bojowe II batalionu 18. Pułku Piechoty w 1939 r., s. 33).
(72) A. Sygnarek, op. cit., s. 33-35.
(73) Ibidem, s. 35.
(74) A. Doroszewski, op. cit.
(75) L. Jeremi, op. cit., s. 5.